Z pamiętnika antywindykatora – Archiwum X, czyli dziwny dług T-mobile

Takie rzeczy tylko w Erze. Ten stary slogan reklamowy tego operatora na stałe zdaje się wszedł do potocznego polskiego słownika. W tym przypadku jednak jego zabarwienie jest nieco inne. Takiej bezczelności nie spodziewałby się człowiek po – bądź co bądź – dużej i poważnej firmie. Ale po kolei.

Wprowadzenie – a jednak da się!

Nasz klient dawno, dawno temu, wyjechał na stałe za granicę. Jako człowiek niezwykle skrupulatny – jak twierdził – pozałatwiał wszystkie swoje  sprawy w kraju i obrał kierunek ku szczęściu. Nie czuł się jakoś przesadnie z ziemią ojców związany, niemniej jednak po dłuższym czasie założył sobie konto w banku. Polskim banku. I wszystko było w porządku aż okazało się pewnego pięknego dnia, że na rachunku pojawiło się zajęcie egzekucyjne. Bęc! Klient zrobił rachunek sumienia, nie znalazł w swojej przeszłości niczego, co mogłoby go obciążać. Zaczął więc drążyć temat. Po dłuższych bojach z bankiem, który – jak to banki mają w zwyczaju – nie chciał mu udzielić informacji jaki organ egzekucyjny go ściga, uzyskał w końcu dane komornika. U niego  – na szczęście udało się to zrobić telefonicznie – dowiedział się, że zapłaty żąda T-mobile S.A. (dawniej Polska Telefonia Cyfrowa sp. z o.o.). Dług? Bagatela. Razem z odsetkami i kosztami egzekucji circa 5800 zł. Taki tam drobiazg. W pierwszym odruchu klient chciał to – dla „świętego spokoju” – zapłacić. Odruch jednak nie trwał długo, bo poczuł jednak człowiek, że coś tu – delikatnie mówiąc – śmierdzi. Jak dobrze sięgał pamięcią, nigdy nie zalegał z ani jednym rachunkiem. Wszystkie płacił regularnie. Rozpoczął więc peregrynację po prawnikach, konsultował się i wszędzie słyszał „nie da się”. My jednak uważaliśmy, że „da się” jednak jest to kwestia czasu, bo sprawa jest w kategoriach tytułowego Archiwum X. Dostaliśmy pełnomocnictwa, poleciliśmy klientowi aby wziął popcorn i czekał, a my zabraliśmy się do pracy.

Rozpoznanie sprawy

Aby z czymkolwiek walczyć, trzeba poznać wroga i jego oręż. Napisaliśmy więc grzecznie do komornika o dostarczenie odpisu tytułu wykonawczego, a ten równie grzecznie, jak to komornicy – wbrew powszechnie obowiązującej opinii – mają w zwyczaju odpisał i dostarczył nam kompletu informacji.

O ile nie interesowała nas kwota zaległości i informacje poboczne, najbardziej wyczekiwanym przez nas dokumentem był on. W pełnej krasie odpis tytułu wykonawczego:

Dla wyjaśnienia warto wspomnieć, że taka niepozorna kartka papieru jest praktycznie jedyną podstawą do wszczęcia postępowania egzekucyjnego. Każda jednak ma również takie magiczne moce, że daje niezbędne informacje do dalszego działania. Ustaliliśmy więc jaki sąd i w jakiej dacie wydał nakaz zapłaty, dowiedzieliśmy się jaki to jest nakaz zapłaty i rozpoczęliśmy działanie.

Ofensywa

Przede wszystkim uzyskaliśmy pewność i zebraliśmy na to odpowiednie dokumenty, że klient nie mieszkał pod adresem na jaki został wysłany nakaz zapłaty. Sprawdziliśmy, że ów nakaz zapłaty pozostał w aktach ze skutkiem doręczenia. To akurat nie było dziwne, skoro klient już nie mieszkał pod wskazanym adresem. Złożyliśmy więc 30 listopada 2016 roku zarzuty od tego nakazu, bez wniosku o przywrócenie terminu, kierując je bezpośrednio do sądu, który ten nakaz wydał. Wiedzieliśmy oczywiście, że po reformach tego wydziału z pewnością już nie ma, ale wiedzieliśmy też, że ogólna zasada jest taka, iż praktycznie żadne pismo złożone do sądu nie pozostaje bez rozpoznania. Tym bardziej, że pismo zostało obarczone pewnym – zamierzonym – brakiem. Niektórzy zapytają: dlaczego bez wniosku o przywrócenie terminu? Ano dlatego, że doręczenie zastępcze było nieskuteczne. A skoro tak, to nie ma czego przywracać, bo żaden termin nie biegnie. Nasza niezachwiana wiara w wymiar sprawiedliwości została nagrodzona, bo w końcu doczekaliśmy się wezwania do usunięcia braków formalnych pisma i pierwszego terminu rozprawy.

Walka

Na tej rozprawie rozpoznano nasz wniosek o ponowne przesłanie nakazu zapłaty wraz z załącznikami, na który złożyliśmy już zarzuty merytoryczne, po czym na rozprawie 25 października 2017 roku zapadł wyrok. Załączamy go z całym uzasadnieniem, ponieważ Sąd podzielił dokładnie wszystkie nasze zarzuty, w których wykazaliśmy niekonsekwencję w działaniu operatora. Najogólniej mówiąc wyglądało to tak, jakby ktoś robił porządek w księgach  rachunkowych i odkrył jakoby nie zapłacone faktury. Następnie wysłał ten pasztet do przełożonego, a ten – nie zastanawiając się bliżej nad sensem tego co robi – wysłał to dalej do prawnika. I już tak to poleciało. Bo przecież saldo się musi zgadzać. A jak się nie zgadza, to na pewno wina klienta. Bo jak inaczej? Ostatecznie wyrok mógł być tylko jeden:

Finał

Daliśmy trochę czasu na ochłonięcie stronie przeciwnej. Nie złożyli jednak apelacji, zatem wyrok się uprawomocnił. Z załączonym prawomocnym wyrokiem napisaliśmy pismo do komornika, który – ale to już była tylko formalność  – umorzył postępowanie w sprawie:

Długu nie ma. Fanfary. Kurtyna.

Na koniec

Morał z tej bajeczki jest taki. Zanim „dla świętego spokoju” cokolwiek zapłacisz, to sprawdź najpierw kilka razy czy aby na pewno temu komuś coś się należy, czy też tylko wydaje mu się że coś się należy. Jeśli tylko nie zaniedbałeś terminów, to szanse na obronę są wysokie.

Aby być na bieżąco z nowościami, polub naszą stronę

Pozwól sobie pomóc, wypełnij formularz

Sprawdź również podobne wpisy: